PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=261811}

Symbiopsychotaxiplasm: ujęcie pierwsze

Symbiopsychotaxiplasm: Take One
7,1 165
ocen
7,1 10 1 165
8,0 5
ocen krytyków
Symbiopsychotaxiplasm: ujęcie pierwsze
powrót do forum filmu Symbiopsychotaxiplasm: ujęcie pierwsze

re:mini.scencje

ocenił(a) film na 10

well, yes, it's a movie, but who's moving whom, man..

małe arcydziełko improwizacji, manipulacji i kosmicznych kreacji dla mnie od criteriona; bardzo konkretna realna i przyziemna metafora daremnych prób zrozumienia, ciągłych utrat i odzyskiwania złudnego poczucia kontroli, zakończona wprawdzie fiaskiem, ale w dobrym tego słowa znaczeniu..

wszystko w rękach pana zdaje się mówić ten jeden długi ciąg niekończących się metamorfoz, poplątanych, nieraz nieuświadomionych, w którym każdy obserwator jest obserwowany i ma do odegrania własną rolę, choćby i nawet nie uważał się za aktora..

teoria chaosu w teorii i praktyce z teorią nieoznaczoności heisenberga dziwnie wymięszana i jakimś cudownym zrządzeniem losu zaprzęgnięta do małego studia gdzieś pod wielkim dachem nieba, w którym prawdą będzie reakcja na wietnam, nadto będzie też inna prawda, choć tej prawdy nie będzie w słowach..

ale będzie, jest, gdzieś, choć nie wiadomo gdzie..

prawda zalewa kadr zatrzymując czas i zawieszając świat, podbijając stan skupienia, wyzierając spod powierzchni każdego sztucznie sfabrykowanego tutaj na potrzeby chwili słowa..

moja interpretacja, czytaj daremna próba racjonalizacji przeżycia, będzie taka: greaves mięszając plany zasadza lunetę w sam proces kreacji, w której jedyną prawdą jest prawda przeżywania i prawda obserwacji - nie to, co się widzi, a to, że się widzi, nie widziane, lecz sam proces widzenia - i - pardon my french - robi to w sposób szczególny i unikalny całym swym jestestwem smagając wszystko i rzecz wszelką ocierając się o doskonałość.

Westernik

zaczynam stawać się fanem Pańskich rozkmin. Pozdrawiam

ocenił(a) film na 10
Mei_xingqu

dzięki, to miłe, choć jak już ci gdzieś indziej wspomniałem nadal wietrzę w tym wiecznie jakiś podstęp wierzchni, ale po kolei..

sam jak czasem wracam do tego zmuszony, przeważnie sprowokowany na potrzeby jakiejś disskusji, to nie jestem zbytnio zadowolony, bo miast rozjaśniać zaciemniają sprawy i nie wiem do końca co autor miał na myśli.. zwane czytanie przyjemniejsze bardziej dla ucha, tempa, rytmu, muzykalności samego języka niźli dla umysłu..
ale też mam na swoją obronę, iż trudno się czasem upilnować, zwłaszcza kiedy skojarzenia przejmują kontrolę nad kontrolerem lotów odchodząc gdzieś daleko daleko od pierwotnych założeń i ustawień fabrycznych samego dzieła opisywanego.. ale to też zależy oczywiście od rodzaju rozkminy, od tekstu i od kontekstu, ogólnie od ogólnego kształtu rzeczy na dwóch arenach: na arenie kinematograficznej exystencji i na arenie introwertycznej optyki - te dwie muszą z sobą rezonować, niestety.. nadto nie jestem ci ja dziennikarzem ni krytykiem filmowym, by wypuszczać z siebie sieci, a potem się z nimi jednoczyć, schodzić w te pajęczyny by tam mieszkać, a domostwa swego, do upadłego, zapalczywie bronić. słowem lubię sobie przeczyć, sławiona błogo niechaj będzie pochwała chaosu i wszelakiej niekonsekwencji.. inna rzecz, iż opis więcej powinien mówić o opisującym niźli o samym filmie, choćby to i był dziennikarz czy kytyk, a przynajmniej w mojej opinii, i chyba nawet mówi..

anyway - te powyższe razem z cyferką to zaledwie sygnały, trociny, odpryski przynależne ciągom jakichś większych całości, ot po prostu spontaniczne zdanie relacji, darmowa kampania reklamowa, która ma na celu do mało znanego nawet pośród zatwardziałych kinomanów dziełka zachęcić, dać mu szansę, spróbować się z nim zmierzyć - a wystawi ono zaiste na niejedną próbę.. tymczasem dziękuję i pozdrawiam i wyzdrawiam serdecznie:)

Westernik

dziękuję za tak owocne odpowiedzi - owszem, przeczyć sobie, podważać i myśleć to piękno, bo bardzo poszerza umysł, zamiast tworzyć interpretacje, których zażarcie się broni jakby pomnika, byle nie przegrać w dyskusji i pozostać jakimś podrobionym zwycięzcą. Pozdrowienia serdeczne i dużo ciekawych doświadczeń!

ocenił(a) film na 10
Mei_xingqu

dzięki, wybacz też poślizg, zwykle się wynurzam jak mi się nazbiera, odpisując niejako hurtowo..

tu mi się z kolei taka scenka z pewnego popularnego ongiś filmu faceta, który lubił robić filmy o górach bardziej niż po nich chodzić przypomina, w której pewien nauczyciel wchodząc na stół pytał: po co tutaj wchodzę? po czym dawał gotową odpowiedź, wprawdzie cokolwiek wbrew założeniom owej, czyli również do pewnego stopnia przecząc sobie, ale pamiętajmy, iż miał on do czynienia z ludźmi młodymi, umysłami jeszcze nie w pełni ukształtowanymi, więc mu było wolno. kolonizował tedy, dokonywał podboju, poszerzał jak piszesz, właśnie zasiewał, czy raczej: przygotowywał grunt pod zasiew, nadto: pozwalał innym marzyć.. pozwalał marzyć i to takie marzenia zapewne, które nigdy się spełnić nie miały, ale kto powiedział że marzenia są po to, aby się w ogóle miały spełniać? spełniały się, a i owszem - podobnie jak ta góra w innym jego filmie, ta pod którym pewne praktykujące dziewice urządzały sobie piknik - spełniały właśnie w roli atraktora.. a zatem uaktywniał po prostu ogrom niewykorzystanych możliwości ludzkiego umysłu w dziecku, które jeszcze nie poznało jego ograniczoności - i może właśnie dlatego to się tak pięknie udawało. na starość to jednak zastygamy, włókniejemy nieco, trzeba uczciwie przyznać, ciągi wpadają w latami żłobione koleiny, a my wciąż odgrywamy te same stare płyty, te same piosenki, te same refreny.. a co jest dalej - wiadomo. dokąd tupta nocą jeż? - kto był chwat to wie, odpowiedź zawarta jest w pytaniu. byleby po drodze nie było jakiejś większej kolizji, jakiegoś zmysłów pomięszania, jakiegoś horroru. dobrym przykładem tego rodzaju horroru jest niedawny Ojciec z hopkinsem, który mnie osobiście przeraża właśnie dlatego, iż tak bardzo mi przypomina mnie samego z przyszłości; tę wersję mnie, której wolałbym nie poznawać nawet jeśli to już się stało.

anyway - bo odbiegamy nieco od tematu umysłu, którego praca jest również tematem filmu pod którym piszemy, kamera w nim myśli, a myśli kamery są również naszymi, więc mamy alibi - ten umysł człowieczy to jest bardzo dziwny twór, bardzo płynny.. proponuję na przykład zrobić taki eksperyment, że jak myślimy że coś na pewno wiemy, zrazu odwrócić tę myśl i zaraz wynaleźć szereg argumentów, które ową wywrotkę potwierdzą. rychło się okaże, iż wcale nie jest to takie trudne, że całkiem łatwo jest zupełnie odwrotną tezę udowodnić. to bardzo napowietrzające przy tym, nieco dezorientujące, ale wyzwalające! taka gra w szachy z własnym umysłem - w granicach rzuconego czaru, bo można zapewne też i zejść tej szachownicy, ale póki co zostawmy to - gra w szachy z własnym umysłem, zarazem szach i mat dla umysłu:)

Westernik

bardzo ciekawe, ten ostatni eksperyment znam i próbowałem już - owszem, piękne, bo potwierdzające jak to wszystko jest płynne, jak bardzo wszystko zależy od umysłu, toteż spełniłbym swoje marzenie, gdybym mógł chociaż jednego dnia pożyć w skórze innego śmiertelnika i poczuć jego myśli, jakże to byłoby odświeżające, poczuć zupełnie inną perspektywę, inny gust, zwyczaj - jeszcze raz dziękuję za intrygujące myśli. Tak jeszcze pozwolę się spytać - poleca Pan jakieś ciekawe strony w Internecie w kontekście oryginalnego spojrzenia na rzeczywistość, kulturę, historię - ogółem rzeczywistość? Z chęcią zapoznałbym się z nieszablonowymi punktami widzenia. Jestem człowiekiem, którego rozum cieszy się nawet z teorii spiskowych, bo zawsze to oryginalna rozrywka dla mózgu. Serdeczne pozdrowienia.

ocenił(a) film na 10
Mei_xingqu

czołem, nie wiem czy będę w stanie pomóc, bo na stronach internetowych nie siedzę, tyle co na filmwebie łamiąc przy tym oczywiście każde kolejne coroczne postanowienie noworoczne..

poleciłbym może po prostu strony wydawnictw xiążkowych z zakresu tak zwanej kontrkultury w rodzaju okultury (choćby dwie ostatnie pozycje, których tytuły: Buddyzm Bez Dogmatów oraz Poza Umysł dają już jakieś pojęcie o tym, czego można się po nich spodziewać) albo - co jest już nieco bardziej hermetyczne, przez co dla mnie mniej interesujące, chociaż bardzo pięknie wydane - lasthal press. poleciłbym więc te dwie, ale biorąc pod uwagę wesołe oblicze słoneczka, które wyziera spod zdjęcia twojego awatara to myślę sobie, że je już bardzo dobrze znasz.. no to nie wiem co jeszcze, poza tym pierwszym, w którym nawiasem mówiąc znajdziesz nawet konkretne sposoby na to w jaki sposób zrealizować swe marzenie by wejść w skórę drugiego człowieka (pamiętam takie, bodajże z jednej z xiążek pod redakcją ralpha metznera). poza tym nic mi aktualnie do głowy nie przechodzi, chyba pojechałbym bardziej po konkretnych nazwiskach niźli stronach internetowych czy konkretnych wydawnictwach, np. piękne pozycje jodorowskiego ukazały się w wydawnictwie illuminatio, piękne pozycje stana groffa w wydawnictwie galaktyka, również wydawnictwo aletheia od lat wydaje rzeczy bardzo interesujące w tej materii, chociaż to ostatnie akurat bardziej w umyśle niźli poza nim jest zakorzenione. i tak dalej, i tak dalej, naprawdę sporo, sporo tego jest.. o, albo te, miska ryżu, jedno z moich ulubionych, które swego czasu wydawało pisma chyba wszystkich patriarchów zen począwszy od bodhidarmy, przy tym - że po raz kolejny powołam się na słowa słoneczka z twojego awatara - z taką dbałością o szczegóły, o zdobienia, o formę, o ręczne wiązania sznurowe, na papierze kremowym, że zaiste poprzez samo tylko trzymanie tych pozycji w ręce ma się wrażenie obcowania z xiążką jako artefaktem magicznym, cóż dopiero mówić o treści..

ocenił(a) film na 10
Mei_xingqu

natomiast teorii spiskowych szczerze nie znoszę, chociaż jakbym tak się miał nad tym pochylić to mi wychodzi, że twoje traktowanie tych teorii jako umysłowej gimnastyki jest bardzo zdrowe. niestety, w pracy mam do czynienia z ludźmi, dla których te teorię nie są wyłącznie teoriami, przez co strasznie się do nich zniechęcam. i do informacji, i do ludzi jako nośnika tychże. chodzi nie tyle o teorie - ta jest jaka jest i inna nie będzie - ile o stopień identyfikacji z teorią po prostu, on jest czasami bardzo duży, wręcz przeraża, tam już nie ma miejsca w tym umyśle odstrychniętym na nic. wszystko, dosłownie wszystko się pod tę teorię pakuje, nagina, naciąga tak, aby teoria się zgadzała, potem wywala w prostych, stwarzających złudne poczucie wtajemniczenia rozwiązaniach, no to mnie z miejsca daleko, daleko, gdzieś na odległą galaktykę od nich odrzuca po prostu. no, ale domyślam się, że przy mniej chorobliwym traktowaniu tychże można z takiej formy obcowania z nimi wyciągnąć dużo korzyści. osobiście wolę się zajmować teoriami na przykładzie choćby kina, bo ostatecznie to też jest jakaś rzeczywistość pomniejsza, powiedzmy, jakiś wycinek tej większej, tylko przebrany, paradujący jako symulacja, co niejako odgórnie rodzi dystans. i o ten zdrowy dystans chodzi po prostu, jako iż ludzie do tak zwanej rzeczywistości dystansu nie mają, z kolei kino wprowadza ten dystans niejako z automatu, już na starcie. dlatego moim zdaniem jest wielkie. powiem więcej, tu niejako nawiązując do Symbiopsychotaksiplazmozy, z automaty wyrzuca cię z umysłu do pozycji świadka, czyli ostatecznie czegoś, czego ludziom zwanego babilonu wywołującym wojny, opętanym tak zwaną obcą ideą nadwartościową, z całą pewnością brakuje..

Westernik

bardzo dziękuję za propozycje, owszem, niektóre zakamarki kojarzę, ale dotychczas nie przyjrzałem się im bliżej - a Pan Aleister Crowley, który spogląda z mojego profilu, to bardzo nietuzinkowa osobowość, która nadaje się na fascynujący spektakl teatralny. Inność i różnorodność dają mi niespożytą przyjemność, także wymienione przez Pana pozycje dają mi nadzieję na ciekawe odkrycia. Refleksja na temat kina intrygująca. Naprawdę ciekawie się czyta Pańskie teksty.

ocenił(a) film na 10
Mei_xingqu

proszę:)

to jeszcze coś napiszę, bo mnie powyższa zwana obca idea nadwartościowa za sobą pociągnęła, a jednocześnie chciałbym ci polecić ostatnią powieść philipa k. dicka (która nawiasem mówiąc między innymi parodiuje podejście do rzeczywistości autora wspomnianej wyżej xiążeczki pod wszystko mówiącym tytułem Poza Umysł), nie wiem czy czytałeś, słyszałeś może? będzie to zarazem jedyna pozycja tego autora, która nie jest powieścią sci-fi chyba, a jednocześnie moja ulubiona pozycja tego autora po prostu. nazywa się Transmigracja Timothy'ego Archera i biorąc pod uwagę marzenie o którym wspomniałeś powinna ci się spodobać (chodzi o tytułową wędrówkę duszy).

anyway - pojawia się w niej teoria tak zwanej obcej idei nadwartościowej właśnie, bardzo interesująca. obca idea nadwartościowa - rodzaj bielma na oczach w postaci doktryny, która wszystko wyjaśnia zanim oko cokolwiek, jakikolwiek fakt zarejestrowało. dick jest bezwzględny pod tym względem, pisze, że taka idea nadrzędna, niejako porządkująca wszystkie inne pomniejsze, raz w umyśle zakorzeniona nie opuści go nigdy, w efekcie doprowadzi do tego, że zniknie zarówno umysł jak i osoba, i tylko ta idea pozostanie niesiona przez skorupę w postaci ludzkiego ciała. czyli taki predator, terminator, samolubny gen, obcy, ósmy, nostromo, który po wyjściu z brzucha zjada żywiciela, a potem pozostałych załogantów, a na końcu to i sam statek nawet. ale to nie wszystko, dalej dick przywołuje junga, który z kolei twierdzi, że jeśli taka idea przeniknie do umysłu, z tym umysłem nie zadzieje się już nigdy nic nowego, czas się dla niego zatrzymuje, świat staje w miejscu, zwana żywotność umiera. mówi dalej, że jeśli taka idea fix pojawi się jako rozwiązanie problemu to jest już po przysłowiowych ptokach - jakby do poczciwy doktor gonzo powiedział - lęk, wstręt, stres i odraza, totalnie zero szans na sen(s) przy akompaniamencie tak paskudnej grzybni, powoli można zacząć się niepokoić.. po prostu wspomniana wyżej iluzja wtajemniczenia, niejakiej ulgi, że oto nastał koniec szukania, po prostu wartość użytkowa takiej idei sprawi, że nie będziesz się przed nią bronił i wystarczy sobie choćby historię samego tylko dwudziestego wieku przyswoić, aby zobaczyć do czego takie poczucie, że oto się poznało, że się ogarnęło całość, że się "wie" może doprowadzić. pierwszy z brzegu faszyzm, drugi z brzegu komunizm, trzeci z brzegu (tu można sobie samemu coś podstawić, ja wstawiam zwykle tak zwaną miłość, to wszystko oczywiście w służbie własnego ja) i tak dalej, i tak dalej.. w naszej pięknej, mlekiem i miodem płynącej krainie, która gdzieś na zachód od wschodu, a na wschód od zachodu wiecznie położona zdycha i zdycha, choć zdechnąć nie może, mam wrażenie, tę ideę najwyraźniej widać na dwóch płaszczyznach życia społecznego: religii i polityki. obie te - w moim odczuciu - mocno wykoślawione. z kolei jeśli taka idea fix - twierdzi dalej jung - pojawi się jako problem, umysł twój będzie stawiał opór, będzie się bronił i ta obrona, postawa wątpiąca jest właśnie zdrowa.

by the way - ja tu tylko tak skromnie wcisnę się i pokrótce przypomnę postać niejakiego wątpiącego tomasza, figury, co tu dużo mówić, skompromitowanej, od czci i wiary odsądzanej, zwykle podawanej jako przykład negatywny w całej tej tak zwanej katolickiej narracji, która ostatecznie - ta figura, nie narracja - jako jedyna ma ten przywilej, że dotyka bezpośrednio ran powstałego z martwych pana. jako jedyna, powtarzam, żadna inna postać ze wszystkich tam modlących się i wierzących bóg-raczy-wiedzieć-w-co tego przywileju - wyobraź to sobie - aby własny palec włożyć w rany z martwych właśnie powstałego pana - nie miała. tylko ten tomasz, wątpiący, od czci i wiary odsądzony, nieszczęśnik, niedowiarek.. a kiedy dotkniesz - wtedy już nie musisz wierzyć, wtedy wiesz. czyż nie? i, zaprawdę, tylko temu tomaszkowi naszemu nieszczęsnemu było to dane. przypadek? zapewne, nie wiem, rzecz jest po prostu do rozważenia, zaś ja nie jestem teologiem..

w każdym razie - powracając do tematu - takie są dwa modele tej idei, że przychodzi albo jako problem albo jako rozwiązanie problemu. teraz rzecz jest niestety w tym, iż przeważnie pojawia się jako łatwe rozwiązanie problemu po prostu, co mam wrażenie leży u podstaw wszystkich tych doktryn i izmów i stwarzających złudne poczucie wtajemniczenia teorii spiskowych od których wyszliśmy. dlatego ja np. wolę filmy, tutaj właśnie, na tej sztucznie sfabrykowanej płaszczyźnie, można popuścić wodzę fantazji narzucając na tę rzeczywistość jakieś pomniejsze teorie bez konieczności identyfikowania się z nimi, bo też, ostatecznie, to tylko kino, panie dziejku, marna symulacja rzeczywistości, takie nic. nikt za tym specjalnie tęsknić nie będzie gdy zniknie ani wojny nikt nie wypowie..

drugie by the way - sorki, umysł mnoży skojarzenia, mam taki problem, brak umiaru w dygresji - ale prześledzić pod tym kątem, pod kątem rozwoju tejże idei, całą historię kinematografii to jest dopiero nie lada wyzwanie! weźmy pierwszy z brzegu film, czyli - u mnie na półce - ostatni regał po lewej stronie - spielbergowskie Szczęki! oto obca idea nadwartościowa w postaci rekina, nie przychodzi oczywiście jako rozwiązanie, przychodzi jako problem i to dość znaczący, jak mniemam, chociaż - nie oszukujmy się - tylko dla tych, którzy pragną potaplać się w wodzie (byłożby tedy tak, iż wątpiący postanowili pozostać na lądzie?;). a więc obcy, obcy, a do walki z nim przystępują bohaterowie - tu zaczyna się moja interpretacja częściowo zaczerpnięta z fragmentów nieznanego nauczania, częściowo z maszerujących kostką koloru żółtego wybrukowaną drogą do szmaragdowego grodu postaci z Czarnoksiężnika Z Krainy Oz - już to ciałem (stary marynarz, w dyskursie mistycznym fakir), już to umysłem (naukowiec okularnik, w dyskursie mistycznym jogin), już to w końcu uczuciem, współczuciem, współodczuwaniem, sercem (szeryf brody, w dyskursie mistycznym mnich). teraz, jest i czwarta droga w tej odwiecznej potyczce z pasożytem, w pewnym sensie zwana unia mistica wszystkich trzech, z tym że spielberg prawdopodobnie nie doczytał. u niego wygrywa oczywiście szeryf brody, zatem uczucie, serce. to jest u spielberga w ogóle znamienne, on często potem będzie popadał w taki tani nawet sentymentalizm, zwłaszcza w filmach wcześniejszych typu E.T czy Bliskich Spotkaniach Trzeciego Stopnia bardzo naiwnych i ufnych w możliwości nawiązywania iście partnerskich relacji z obcym (w tych późniejszych typu Wojna Światów czy Raport Mniejszości to się zmieni, obcym przywróci się status rekina, albo dinozaura, albo faszysty, jak kto woli, ostatecznie ci z mordoru będą dla tych naszych zagrożeniem). tym niemniej w Szczękach uczucie troski bierze górę, wygrywa szeryf brody. podobnie zresztą w Obcym ridleya scotta, w chwili kiedy bohaterka ripley, która dotychmiast jawiła się nam jako równa babka, w sensie - by tak rzec - militarystka, twarda facetka (ten rys zostanie w kolejnych częściach nieprzyzwoicie wręcz pogrubiony, przejdzie w końcu na inne bohaterki scotta typu G.I. Jane czy Thelma i Louis, które wywalając w powietrze zwany męski symbol falliczny w postaci wielkiej jak dwa wieżowce i długiej jak strzeżone osiedle ciężarówki nie pozostawią zbyt wiele miejsca na inne możliwości interpretacyjne), nagle we finale i - co ważne - niemal naga (nie goła, info dla stojących na straży moralności), ona wraca, a po co? po kotka! no dżizuś, kurka, ja pinkolę, po kotka?! pamiętam, że jak byłem dzieckiem i ten film pierwszy raz widziałem, no to mnie to rozwaliło bardzo. w ogóle sensu nie miało, czułem się co najmniej, jakbym zmienił kanał i się przez przypadek znalazł w zupełnie innym filmie.. ale w sumie to gest, który za garść lat i kilka dodatkowych seansów więcej - doceniłem! ma to jakiś głębszy sens po prostu, że nie po człowieka, nawet nie humanoida, nawet nie po kanapkę, a po kanapowca.. czym innym to jest jeśli nie mechanicznym odruchem serca, które nazywamy współczuciem? i to nie takim zwyczajnym, być może nawet buddyjskim, jako iż współodczuwanie dla wszystkich istot żywych stojących w hierarchii bytów nieco jednak niżej niż my stoi u podstaw tej doktryny (w religiach judaistycznych jest jednak inaczej).

by the way, appendicks, straciłem rachubę który - o jednym nie wspomniałem! u spielberga w Szczękach jest przewrotka, za to dość znacząca i, co ciekawe, że niewiele osób o niej pamięta, nawet pośród takich, które film wielokrotnie widziały.. tak jakby jej w ogóle nie było, jakby zwana umysłowość ludzka ją z pamięci wypierała.. no bo co się okazuje, że okularnik-naukowiec dreyfuss jednak przeżył, żyje, i ma się skubaniec całkiem nawet dobrze! schował się w wodzie za jakimś kamulcem po prostu, rekin ślepy, ogłuszony, poraniony tymi harpunami, to go nie zauważył. jakim cudem, nie wiem, ale - prowadzone ręką mistrza spielberga, który wspina się tam na wyżyny chyba - działa! i oto, we finale, zaraz po tym jak szeryf brody rozwala rekina na kawałki, ów dreyfussik nasz kochany się wyłania, po czym razem, wespół w zespół i na tratwie wracają bezpiecznie z szeryfem brodym do przystani jak jeden mąż machając nogami. co prowadzi do prostego i ostatecznego wniosku: mniejsza o ciało, ten łach poszarpany, nawet nie samochód, ledwy prochowiec nań, który prędzej czy później szczeźnie (znamienne, iż stary marynarz umiera jako pierwszy), co się liczy? liczy się nie tyle szacunek ludzi ulicy, którzy sami szczezną jeszcze prędzej, ile umysł i serce, z tym że: sam umysł bez serca jest kaleki, ale serce bez umysłu jest kulawe!

ergo: współpraca tych dwóch centrów wybrzmiewa najpełniej właśnie na tej tratwie nieszczęsnej nieszczęśliwie z kolektywnej świadomości kinofilskiej wypartej, będzie zarazem ostatnią sceną w tym filmie i niechaj będzie i nam wyłomem w mroku otaczającym świat - współpraca, której i sobie i tobie życzę:)

Westernik

to tak po kolei - w 3 pierwszych akapitach piszesz Pan właśnie o tym porządkowaniu rzeczywistości, który mnie niezwykle ciekawi u ludzi. Jak Pan sobie spojrzysz, chaos dla ludzi (pierwsza z brzegu mitologia grecka) jest negatywny, co najwyżej z niego coś się wyłania, jakaś forma (bogowie, jeden bóg, doktryna, świat, cokolwiek). Ludzie tego sensu na tym łez padole szukają, tworzą historyjki, wymyślają bogów, wymyślają słowa, opisują, porządkują, bo jakaś taka wewnętrzna potrzeba. Najlepiej oczywiście, o czym Pan pisze, zachować krytyczną postawę wątpiącego Tomasza i starać się patrzeć krytycznie, przenikliwie na wszystko, tyle, że jak nawet psychologia mówi, ludzie potrzebują nawet banalnych (generalizmów) - te heurystyki i w ogóle, łatwiej się żyje dzięki temu. No ale jak się takich rzeczy używa, to też w tym porządkowaniu rzeczywistości, faktycznie można łatwo popaść w fanatyzm (porównywanie wszystkiego do wiedzy objawionej przez jakąś doktrynę religijną, polityczną etc.) Ja sam wielokrotnie się na to łapałem, kiedy odkrywałem co ciekawsze systemy myślowe, opisujące dotychczasowe dzieje świata, rolę człowieka, a kto to stworzył? Człowiek, istota ułomna, za wszelką cenę poszukująca sensu, nie mogąca się pogodzić z brakiem sensu tego świata, ludzkiej egzystencji (ba! nawet malutkiej roli człowieka w historii tego świata zważywszy ile gatunków żyło przed nami i ile może jeszcze żyć po nas...) Z chęcią przeczytam tę książkę Dicka, bo z tego co Pan piszesz, napisał rzecz o problemie z którym sam się mierzę. Ze swojej strony polecam Esej o człowieku Ernsta Cassirera - on tam fajnie pisze o symboliczności, którą człowiek rozwinął i rozwija dalej - symboliczność gestów, opowieści, teraz nawet symboliczność w postaci wirtualnych pieniędzy, wszechobecnej cyfrowej kultury, cyfrowego społeczeństwa. Ta symboliczność jest niebezpieczna faktycznie, bo ludzie zapominają, że jest tylko wymysłem ich umysłów, tak jak komunizm, faszyzm prowadzące do gułagów i obozów koncentracyjnych. Nie dziwić się, że ludzie zwątpili po II wojnie światowej w ideały oświeceniowe, że rozum nas wyzwoli, jak się okazało, że nasz rozum potrafi nawet uargumentować ludobójstwo... Potem nawet było to zaprzeczenie prawdzie, że takowej nie ma, co w zasadzie sam poniekąd wyznaję. Jedyne rzeczy, które obiektywnie uważam za prawdziwe, to że jem czy chodzę. Wszelkie inne procesy myślowe, ogółem rzeczy związane z umysłem to wg mnie subiektywne punkty widzenia, percepcja rzeczywistości (a każdy ma swoją) - stąd moje marzenie o przeżyciu jednego chociaż dnia w skórze innego człowieka. W zasadzie to o czym ja do Pana piszę to również moje nadawanie znaczeń. Ale stąd moje myśli także kierują się w stronę - na ile nasze myśli są naprawdę naszymi? Też się na tym łapię, że coś komuś tłumaczę, a jak tak naprawdę cytuję innych, którzy mnie przekonali...

ocenił(a) film na 10
Mei_xingqu

o, dobrze, że przynajmniej wiesz, że jesz i chodzisz, ja to nawet tego nie jestem do końca pewien - zwłaszcza dzisiaj na ten przykład od rana tylko siedzę i siedzę, zaś na obiad będzie śniadanie, w dodatku wczorajsze, o ile w ogóle cokolwiek będzie;)

ale powiem paradoksalnie i zupełnie przecząc sobie samemu zarazem, że ja jednak w obiektywne istnienia tak zwanej prawdy przez duże P i przez duże R a nawet przez pozostałe wielkie literki od a aż do igreka wierzę. nie wierzę jedynie w to, iż można tę prawdę ogarnąć rozumem. wspomniana mimochodem czwarta droga w Szczękach spielberga nieobecna to jest coś nad czym warto by się zastanowić może. ale - tu sobie pozwolę na odrobinkę prywaty, skoro tak daleko zabrnęliśmy - podróżując swego czasu po indiach, całymi miesiącami przesiadując tam sobie w miejscowym aśramie, w aśramach, niejako rozpływając się w ekstazie własnego istnienia, w ekstazach, nie miałem żadnych wątpliwości kim jestem, paradoksalnie, właśnie wtedy, kiedy mnie nie było właśnie.. także jakbym ja miał komukolwiek cokolwiek w tej materii polecić to bym polecił jakiś instruktaż przeczytać pod wszystko mówiącym tytułem jak się zamknąć albo jak całkowicie zniknąć, bo ten film z 2014 to się pod tym względem w ogóle nie sprawdza, zresztą Umieranko jana jakuba kolskiego oraz inne takie jemu pochodne w rodzaju Miłość, Ojciec albo Vortex również! po prawdzie, o czym zresztą już w początkowej notce pisałem, to ten nasz film, owa Symbiopsychotaxiplazmoza do tego właśnie miejsca w człowieku może człowieka zaprowadzić..

ot i twoje marzenie, które mi się bardzo podoba, ale też - przepraszam, że to napiszę, ale skoro zabrnęliśmy aż tutaj, to sobie pozwolę - uważam je za odrobinkę niepełne, jakby zawracające w pół drogi. oczywiście pomijając fakt, iż jest nierealne, ale moim zdaniem marzenia, te najwyższe, właśnie powinny być takie, powinny rozbudzać tęsknoty. w Co Się Wydarzyło W Madison County clintuś wypowiada owo sakramentalne - marzenia, żadne się nie spełniło, ale dobrze że je miałem - i to po dziś dzień jedna z najfajniejszych kwestii dotykających nierealnych tęsknot jakie w kinie słyszałem. to jest marzenie, które, paradoksalnie, może doprowadzić do realnego zniknięcia w sobie, bo też po cóż się odradzać w innym ciele, tak samo nadgnitym jak własne, po cóż z innymi myślami w głowie mieć do czynienia, skoro nawet z własnymi częstokroć nie można sobie poradzić?

zatem więc owo marzenie, choć piękne, wydaje mi się nierealne, no, chyba że w tak zwanej symulacji, czyli np. w kinie właśnie, gdzie można sobie jakimś johnem malkovichem choćby przez chwilkę pobyć, to ok, można pobyć, ale tak normalnie, w kieracie codzienności, na arenie powszedniej egzystencji? no, nierealne, bo zanalizujmy: przecież gdybyś dostał się jakoś w skórę drugiego, to albo jako ty, ze swoją umysłowością, ze swoim systemem wartości, ze swoim aparatem pojęciowym i tak dalej, a więc nadal byłbyś tym samym sobą którym jesteś, tylko w innym ciele. takie coś w dzisiejszych czasach to można sobie zafundować za sprawą zwykłej operacji, pomajsterkować laserowym dłutkiem przy skorupie własnej, ale zakładam, że nie o to tobie chodzi. bo to by była ledwa politura, zmiana pojazdu na inny zaledwie (by the way - z tego też powodu nie potrafię zgłębić potrzeby drugiego człowieka do zmiany własnej płci, nie odmawiam mu do tego prawa, po prostu nie rozumiem tak wielkiej determinacji co do tego, aby jeszcze za życia zmienić pojazd). a znowuż z innej mańki jakbyś miał się dostać do umysłu drugiego i być nim przez chwilę zapominając na ten czas o sobie, to z kolei żadne doświadczenie dla ciebie, ponieważ by cię wtedy nie było, nie byłoby tedy komu złożyć z tego raportu po powrocie do domu po prostu. także żadne to doświadczenie, coś na kształt amnezji, zatem: i tak źle, i tak niedobrze, cóż tedy robić?

i tu z pomocą wjeżdża nasz film, wspomniana pozycja symbiopsychotaksiplazmowego świadkowania w nim. otóż twierdzę, że takie wewnętrzne wycofanie się w rejony tak zwanej bezosobowej obserwacji bynajmniej nie oczami wszystkich sensacji na ekran świadomości własnej w każdej milisekundzie jednostkowego trwania rzutowanych to najlepsze co można w tej sytuacji zrobić.

mało, twierdzę, jeśli już przy tym jesteśmy, z odpowiednią dozą bluźnierstwa i powagi, że dla każdego bogumiła i tomaszka niedowiarka będzie to bezosobowemu bogu z całą pewnością miły zaczątek dotykania otwartych ran zmartwychwstałego pana, niejakiego nawet znikania w nim ściśle w myśl owej ewangelicznej zasady - bo kto blisko mnie jest, blisko jest ognia, a kto jest daleko ode mnie, daleko jest od królestwa" - a przez to właśnie, paradoksalnie, odkrywania własnej substancji, jakiejś podstawy tak zwanego bytu własnego oraz innych pozaumysłowych istotności wyzierających spod szczelin marnej egzystencji każdego dwunożnego pełzaka pospolitego bezwstydnie planetę naszą ukochaną zaludniającego..

Westernik

otóż mnie właśnie w tym moim marzeniu, chodzi o coś takiego, co zdaję sobie sprawę - jest niewiarygodne za mojego żywota przynajmniej. Na dodatek wyobrażam to sobie jako podwójne odczuwanie - swoich myśli wraz z odczuciami drugiej osoby jednocześnie, co już kompletnie zdaje się abstrakcją, ale dla mnie o tyle piękną, co w zasadzie trochę zbliża się do tego o czym Pan pod koniec napisał, czyli bezosobowości, jak ja sobie wyobrażam - odczucia wszystkich stanów i żadnego zarazem. Wszystko to motywuje prywatna ciekawość i nie opuszczające mnie zaintrygowanie drugim człowiekiem, który jest mi często tak daleki, stąd tak intrygujący w swoim oglądzie. Faktycznie wytwory kultury jak np. kino po części dają mi taką możliwość zaglądnięcia w inną perspektywę, no ale dalekie pozostaje odczucie fizyczności i wszelkich innych kwestii. Wciąż jestem tylko widzem, obserwatorem, a ja chciałbym poczuć i marzenie pozostaje marzeniem.

ocenił(a) film na 10
Mei_xingqu

a, no tak, jak mawiają mistrzowie zen albo niejaki zenek - być sobą i nie być sobą jednocześnie, mniejsza o wielkie pytania! albo - mogłam być sobą, ale bez zdziwienia, ale to by oznaczało, że kimś całkiem innym - jak powiada poetka. tutaj dochodzimy do zbawiennego paradoksu po prostu i nic już z tym zrobić nie można.
tym niemniej uważam, że twoje marzenie jest jednak do całkiem realnego osiągnięcia. wystarczyłoby tylko się zaprzeć, skupić, trochę poćwiczyć, znaleźć odpowiednich ludzi, przyjąć odpowiednią dawkę odpowiedniej substancji, położyć się, rozluźnić mięśnie, zamknąć oczy, zaufać, ale chyba przede wszystkim wygłosić wcześniej odpowiednią intencję w formie głośnej modlitwy do odpowiedniego bytu - a dalej to już zapewne samo jakoś pójdzie:)

Westernik

co do reszty - owszem, filmy to też nadawanie sensu, ale ta symboliczność jest łatwiejsza do indentyfikacji, tak jak Pan piszesz, masz dystans, odnoszę wrażenie, jakby Pan w tych momentach traktował opowieści jak obiekt laboratoryjny, testery różnych idei. Analiza "Szczęk" hmm nie spotkałem się z taką, ciekawa! Ja jednak lubię tę swoją ludzką, emocjonalą ułomność i staram się filmy oglądać jako nośniki emocji - tak jak kiedyś byłem dzieckiem. Co nie oznacza, że nie lubię też krytycznie spojrzeć na prace twórców, szczególnie twórców, którzy szerzej znani są z kina rozrywkowego, a pod jego pozorem przekazują głębsze myślowo historie czy wręcz mają podłoże mityczne jak u Pana Camerona czy Nolana. Dziękuję raz kolejny za przyczynek do rozmyślań, a z mojej strony życzę, żeby Pan nigdy nie popadł w czeluści jakiejś idee fixe i starał się cały czas wątpić, zachowywał ciekawość świata i najlepszy sens jaki Pan sobie wymyślisz. Pozdrowienia serdeczne

ocenił(a) film na 10
Mei_xingqu

nie no, jasne, są takie, na których się myśli i własne przeżycia racjonalizuje - ot i Szczęki - są i takie, na których się płacze, już to ze śmiechu - Titanic - już to ze wzruszenia - Titanic 2 - są i wreszcie takie, na których się wychodzi z ciała a nawet przeciwnie, bardziej ów kontakt z ciałem niejako od wewnątrz odczuwa - te ostatnie należą do moich ulubionych, u mnie się sprawdza na przykładzie twórczości choćby jonasa mekasa a ostatnio to filmu Living the Light o niemieckim operatorze filmowym robbym mullerze - paleta różnorakich emocjonalnych stanów skupienia wywoływanych obrazami żarzy się i mieni wszystkimi tonacjami tęczy, światła i mroku, do wyboru, do koloru..

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones